O wiernym powstańcu
O WIERNYM POWSTAŃCU BOGDANIE, SZLACHCIANCE JÓZEFINIE I ICH NIESZCZĘŚLIWEJ MIŁOŚCI
W niewielkiej miejscowości niedaleko Kalisza mieszkał sobie Roch. Był to bogaty chłop, szanowany przez sąsiadów, a znany z niesamowicie smacznych gruszek, które rosły w jego sadzie. Mimo, że był majętny, nie był szczęśliwy. Jego żona zmarła przy porodzie i Roch od tej pory mieszkał sam. Miał jedynego syna, Bogdana, o którego dbał jak o największy skarb. Syn był pracowity, gospodarny, ale mało towarzyski. Roch był już stary i chciał, by syn dobrze się ożenił. Bał się, że gdy umrze jego Bogdan zostanie sam na świecie. Ten jednak od żeniaczki stronił.
Pewnego dnia Roch tak mocno zachorował, że nie mógł wstać z łóżka. Był z tego powodu bardzo zły. W nieodległym Koźminku odbywał się właśnie doroczny jarmark bydła i Roch liczył, że uda się mu zrobić dobry interes. Przed miesiącem wstępnie dogadał się z miejscowym żydowskim kupcem. Jednak z powodu choroby nie mógł pojawić się w wyznaczony dzień, by podpisać umowę. Postanowił więc wysłać na jarmark syna. Bogdan zgodził się zastąpić ojca, acz niechętnie. Interes z Żydem załatwił szybko i już miał wracać do domu, kiedy nagle w tłumie kupców i kupujących jego oczom ukazała się niczym anioł najpiękniejsza kobieta na świecie. Była to Józefina, córka szlachcica, wnuczka żołnierza z armii Napoleona, której ojciec za resztę rodzinnego majątku kupił upadający dwór w niedalekim Osuchowie. Nazywano go „panem na Osuchowie”, a znany był ze swojej zapalczywości i grubiaństwa. Jego marzeniem było wydać córkę za bogatego szlachcica, by znów móc żyć w dostatku i na niczym nie oszczędzać.
Od tego momentu życie Bogdana się zmieniło. Całymi dniami marzył tylko o tym, by znów ujrzeć Józefinę. Nie mógł już trzeźwo myśleć, nie mógł skupić się nad żadną pracą. Gdy zamykał oczy widział twarz pięknej szlachcianki z jarmarku w Koźminku. Pewnego dnia wieczorem po skończonej pracy wyszedł z domu i pomaszerował do Osuchowa. Szedł bez żadnej nadziei, bez planów, marząc jedynie by znów, choć z daleka, Józefinę. Na łączce, zaraz za murem okalającym dworek, nieoczekiwanie spotkał swoją ukochaną. Chodziła po łące i zbierała kwiaty. Bogdan podszedł do niej, spojrzał prosto w oczy i tak wszystko się zaczęło. Następnego dnia o tej samej porze młodzi spotkali się ponownie. I już wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. Od tej pory spotykali się niemal codziennie, zawsze w tym samym miejscu niedaleko dworku, potajemnie, ukrywając swój związek przed wszystkimi.
Ale stary Roch widział, że jego syn się zmienił. A gdy podczas dorocznego odpustu w Koźminku zobaczył Józefinę, wiedział, że jego syn się zakochał. Namówił go więc, by zdobył się na odwagę i poprosił „pana na Osuchowie” o rękę jego córki. Roch był bogatym chłopem, bogatszym niż niejeden szlachcic. I jego syn był jedynym dziedzicem jego majątku. A ojciec Józefiny był biednym szlachcicem, ledwie wiążącym koniec z końcem. Małżeństwo mogło zapewnić młodej szlachciance pieniądze i wygodne życie, a chłopskiemu synowi przyjęcie do wyższego stanu. Roch był więc dobrej myśli.
Bogdan nie dał się długo namawiać. Zebrał swatów spośród najprzedniejszym kmieci we wsi i pięknym korowodem udał się do swej wybranki. „Pan na Osuchowie”, uprzedzony o jego planach, nakazał zamknąć wszystkie bramy prowadzące do dworku. Sam stanął na drodze przed swym majątkiem i czekał z szablą w ręku. Gdy Bogdan do niego podjechał i już miał się odezwać, szlachcic zaczął na niego krzyczeć i potrząsać pięściami. Czuł się obrażony przez kmiecia, który bezczelnie kupując jego córkę za żonę chciał się wkraść w szeregi szlachty. Na nic zdały się prośby i obietnice, na nic były pieniądze i zapewnienia o miłości. „Pan na Osuchowie” był niewzruszony. W końcu Bogdan odprawił swatów, a sam postanowił już nigdy nie wracać w miejsce, w którym jego serce zostało złamane. Czuł się samotny, a jego życie straciło sens. Nie chciał też wracać do domu, by nie widzieć zawiedzionej twarzy swego ukochanego ojca. Długo włóczył się po okolicznych lasach, nie pamiętając gdzie jest, co robi i dokąd idzie.
O świcie następnego dnia zza drzew ukazał się jego oczom dziwny widok. Wokół ogniska na małej polanie siedzieli ułani. Byli w pięknych kolorowych mundurach, w wysokich czarnych butach, każdy z szablą u boku lub karabinem w ręku. Żołnierze zaprowadzili chłopa przed oblicze dowódcy. Ten wysłuchał historii młodzieńca, a wzruszony jego opowieścią, nakazał dać mu mundur i konia i wcielić do swojego oddziału. W ten sposób Bogdan stał się żołnierzem generała Edmunda Taczanowskiego, który w Cekowie zebrał oddział kawalerii do walki przeciw rosyjskiemu zaborcy. W całym kraju trwało powstanie, które z czasem nazwano styczniowym. Bogdan z chęcią wstąpił w szeregi powstańcze, upatrując w tym najlepszego leku na swoje złamane serce. Bojąc się o ojca, by nie spotkały go represje zaborcy, przyjął przezwisko Korytkowski.
Ze swym oddziałem młody powstaniec dzielnie walczył przez całe lato. Do ataku szedł zawsze w pierwszym szeregu. Walczył bohatersko w zwycięskich bitwach, a w chwilach klęski ostatni opuszczał plac boju. Nie bał się kul ani pałaszy wrogów. Szarżował najczęściej tylko z szablą w ręku. Brał udział w zwycięskich bitwach pod Pyzdrami, Turkiem i Rychwałem. Poznał również smak porażki, pod Nieznanicami, Kruszyną czy Żychowem. Doceniony przez dowódców szybko awansował i już po dwóch miesiącach został oficerem. Na jesień był już majorem i dowodził całą kompanią strzelców. Poważany przez swych żołnierzy, wśród wrogów budził strach. Jednak w jego sercu wciąż tliła się pamięć o niespełnionej miłości do pięknej Józefiny.
Jego oddział przemierzał całe, wówczas ogromne, województwo kaliskie wzdłuż i wszerz, aż w początku listopada przybył w końcu do Koźminka. Bogdan zostawił oddział w miasteczku, a sam pieszo udał się do domu swego ojca, którego zostawił bez słowa pożegnania. Roch szedł akurat do koźmineckiego kościoła na wieczorne nabożeństwo, gdy nagle stanął przed nim rosły, piękny mężczyzna w poszarpanym w bojach mundurze ułana, z szablą u boku i kilkoma szramami na twarzy. Dopiero po głosie poznał w nim swego syna, którego nie widział od kilku miesięcy i którego losu nie znał. Stary ojciec rzucił się w ramiona syna pełen szczęścia, że jego jedynak powrócił. Bogdan przez pół nocy opowiadał ojcu o swoich losach. O bitwach, które stoczył. O wrogach, których zwyciężył lub przez których został pokonany. O ranach, które w walce odebrał. Zaś Roch powiedział synowi o tragicznej historii „pana na Osuchowie”, który zginął z rąk kozackich za pomoc, jakiej udzielał powstaniu. Szlachcic w swoim dworku urządził lazaret, w którym leczył rannych powstańców. Pomimo wielu wad był gorącym polskim patriotą i choć w ten sposób chciał pomóc powstaniu. Z powodu wieku i licznych chorób nie mógł bowiem przystąpić do powstańców. W ślady ojca poszła córka, prowadząc po jego męczeńskiej śmierci powstańczy szpital. Bogdan postanowił z rana udać się do swojej ukochanej i choć jeszcze raz na nią spojrzeć.
Niespodziewanie o świcie majora zbudzili jego żołnierze, którzy chyłkiem opuścili miasteczko ostrzeżeni przed zbliżającym się oddziałem kozaków z Kalisza. Do tamtejszego dowódcy dotarła bowiem wieść o napadzie, jaki powstańcy uczynili dzień wcześniej na kozaka przewożącego pocztę z Konina oraz o tym, że oddział nocował w Koźminku. Rosjanie postanowili zaskoczyć powstańców podczas snu. Bogdan nie chciał podejmować walki, by nie ściągnąć na swoich ziomków zemsty wroga. Nakazał sformować szyk marszowy i już miał ruszać ku Kamieniowi i dalej ku gołuchowskim lasom, gdy nagle na północy tuż nad horyzontem dostrzegł dym. To kozacy, wściekli, że powstańcy im uciekli, podpalili właśnie dworek w Osuchowie, w którym znaleźli rannych powstańców. Na ten widok serce Bogdana zamarło. Zapomniawszy o całym świecie rzucił się biegiem przez pola w kierunku Osuchowa, myśląc jedynie o swojej ukochanej. Jego żołnierze ruszyli w ślad za nim.
Powstańcy hurmem wpadli na podwórze osuchowskiego dworku. Ten stał cały w ogniu, na podwórzu było pusto i tylko na schodach przed wejściem leżała ranna niewiasta. Serce Bogdan zamarło. Młodzieniec rzucił się ku kobiecie, w której rozpoznał swoją ukochaną, bojąc się, czy nie przybył za późno. Józefina żyła, lecz była ciężko ranna i blada. Kiedy Bogdan schylił się, by podnieść ją z ziemi, nagle ze wszystkich stron gruchnęły wystrzały. To kozacy zastawili na powstańców pułapkę. Strzelali zza ścian i murów. Ich ogień był śmiertelnie celny. Powstańcy byli zaskoczeni. Nie widzieli wroga, nie wiedzieli kogo atakować. Bogdan szybko zorientował się w sytuacji. Podniósł swoją ukochaną. Spojrzał ku bramie. Była pusta. Rosjanie nie zdążyli jej jeszcze zastawić. Nakazał więc szybki odwrót. Jego oddział, mimo wielkich strat, zachował karność i posłuszeństwo. Powstańcy biegiem wypadli przez bramę i dalej przez pola rzucili się ku pobliskim lasom. Szukali schronienia między drzewami. Kozacy ruszyli za nimi. Oba oddziały zniknęły wkrótce w ciemnej gęstwinie lasu. Jeszcze długo w nocy do wsi dolatywały odgłosy walki. A ich koniec przyniósł dopiero świt.
Rankiem do Koźminka na czele jeźdźców wjechał rosyjski dowódca, wczorajszy „zdobywca” dworku w Osuchowie. Wracał zwycięski, choć z jego oddziału przy życiu pozostało jedynie kilku kozaków. Na koźmineckim rynku zastał poległych z osuchowskiej bitwy, których w to miejsce znieśli okoliczni chłopi. Ciała Polaków nakazał pochować w zbiorowej mogile na parafialnym cmentarzu w Złotnikach, na lewo od cmentarnej kaplicy. Ten grób jest tam do dziś. Ciała poległych kozaków nakazał zawieźć do Kalisza, gdzie spoczęli na garnizonowym cmentarzu. Zaś po oddziale majora Korytkowskiego ślad zaginął. Wraz z nim zaginęła Józefina, jedyna dziedziczka majątku w Osuchowie. Od tamtej bitwy nikt o nich nie słyszał ani nikt ich nie widział.
Pamięć o tamtych wydarzeniach przetrwała wśród mieszkańców Koźminka i okolicznych wsi. Roch wiele lat po bitwie, tuż przed swoją śmiercią, w miejscu, w którym spotkał się z synem wybudował kaplicę. Dziś nosi ona wezwanie św. Rocha, na cześć swego fundatora. Dworek w Osuchowie nie został już nigdy odbudowany. Mieszkańcy Koźminka w jego miejscu wystawili kapliczkę. W jej pobliżu, tam, gdzie spotykali się kochankowie, wyrósł wielki dąb i po dziś dzień głosi historię ich nieszczęśliwej miłości. Ich imionami nazwano okoliczne osady: Józefinę, gdzie ostatni raz widziano córkę „pana na Osuchowie”, a także Bogdanów, gdzie znajdował się rodzinny dom Bogdana. W lesie między Osuchowem a Kamieniem do dziś są trzy mogiły. W jednej spoczywają powstańcy z oddziału majora Korytkowskiego, w drugiej kozacy, którzy zginęli walcząc z Polakami. Trzecia jest miejscem wiecznego spoczynku dwojga kochanków, którzy nie mogąc być ze sobą za życia, zostali na zawsze połączeni przez śmierć. Miejscowi powiadają, że w rocznicę bitwy, w nocy z 4 na 5 listopada, z lasu dobiegają dziwne pokrzykiwania i odgłosy wystrzałów. Tu i ówdzie między drzewami przemykają sylwetki ubranych w starodawne mundury ludzi. Ten, kto odważy się wejść wówczas do lasu, na polanie w świetle księżyca dostrzec może klęczącego mężczyznę, z bliznami na twarzy, tulącego ukochaną kobietę do swej piersi…
Autor: Sławomir Józefiak